poniedziałek, 24 grudnia 2012

Pasy planetoid a życie


Natknęłam się jakiś czas temu na bardzo ciekawą publikację na temat pasów planetoid i ich znaczenia dla życia i chciałabym się nią tutaj podzielić. No może nie cała, ale pewnymi jej inspirującymi częściami. Publikacja jest bardzo fajnie napisana, podkreśla dlaczego warto prowadzić badania naukowe pasów planetoid (także Mateusz tutaj jest odpowiedź na twoje dzisiejsze pytanie z rodzaju: po co się tym zajmować?) a w szczególności Pasa Głównego planetoid który znajduje się w naszym własnym Układzie Planetarnym (tj. Układzie Słonecznym). Możnaby powiedzieć że publikacja jest wręcz propagandowa ;) Tutuł publikacji w tłumaczeniu na język polski to: O powstawaniu i ewolucji pasów planetoid oraz ich potencjalnym znaczeniu dla życia.

Ale po kolei :)

Główny Pas planetoid oraz Pas Kuipera.
O co chodzi z tymi pasami planetoid? Pasy planetoid, podobnie jak planety, są częścią Układów Planetarnych. W naszym Układzie Planetarnym (tj. Układzie Słonecznym) mamy przynajmniej dwa pasy planetoid. Jeden to tzw. Pas Głowny, który znajduje się pomiędzy orbitami Marsa a Jowisza, a drugi to Pas Kuipera za orbitą Neptuna. W obu pasach krążą małe skaliste, lub skalisto-lodowe ciała zwane planetoidami. Podejrzewa się że podobne pasy planetoid obecne są również w innych systemach planetarnych.

Na podstawie obserwacji w podczerwieni sugeruje się iż od 10 do 30 % gwiazd z tak zwanego ciągu głównego posiada pasy planetoid. Nie są to oczywiście obserwacje bezpośrednie. Obserwuje się tak zwaną nadwyżkę promieniowania podczerwonego, która najprawdopodobniej spodowowana jest obecnością pasa lub pasów planetoid.

Dlaczego i jak pasy planetoid mogą wpływać na powstanie i rozwój życia na planetach? Autorzy podają kilka inspirujących powodów:

1. WODA. Planety typu ziemskiego powstają w tak zwanej 'suchej' części dysku proto-planetarnego. Dlatego na przykład na Ziemię woda (podstawowy element niezbędny do powstania życia) musiała zostać dostarczona później. Jeden z możliwych scenariuszy wspomina iż woda mogła zostać przyniesiona na Ziemię przez planetody bogate w lód, które zderzyły się z Ziemią w pewnym stadium ewolucji naszego Układu Słonecznego. Podobny mechanizm mógłby działać w innych układach planetarnych.

2. KLIMAT I POGODA. Kolizje z planetoidami mogą również wytworzyć księżyce. Nasz Księżyc stabilizuje oś obrotu Ziemii co zapobiega skrajnością pogodowym jakie mogłyby mieć miejsce przy ruchu chaotycznym. Osie planet w innych układach planetarnych mogłybyć podobnie ustabilizowane.

 3. MATERIA ORGANICZNA. Sama materia organiczna a także ciężkie pierwiastki mogły również zostać dostarczone na Ziemię przez planetoidy.


Symulacja pokazująca powstanie Księżyca.
Dodatkowo jeśli spojrzeć na sprawę z bardziej filozoficznego punktu widzenia, planetoida która uderzyła w Ziemię i spowodowała wyginięcie dinozaurów mogła tymsamym przyczynić się do dominacji i ekspansii ssaków.

Jeśli choć jedna z tych teorii jest prawdziwa to poszukiwanie i badanie pasów planetoid i potecjalnie możliwości powstania życia jest na pewno jednym z najciekawszych i najbardziej inspirujących tematów badawczych!









 

środa, 21 listopada 2012

Pochodzimy z gwiazd

Dostałam fajnego linka od siory z filmikiem na youtube. Na filmie amerykański astrofizyk Neil deGrasse Tyson odpowiada na pytanie: Jaki jest najbardziej zadziwiający fakt o Wszechświecie? Bardzo fajnie zrobiony filmik wiec oglądajcie:

 

A poniżej szybkie tłumaczenie na polski.
 
Najbardziej zdumiewający fakt o wszechświecie.

Neil deGrasse Tyson: Najbardziej zdumiewający jest fakt, wiedza, że atomy, które tworzą życie na Ziemii, atomy, które tworzą ludzkie ciało są identyfikowalne w tyglach (gwiazdach) które przegotowały lekkie pierwiastki w cięższe w swoich rdzeniach pod wpływem ekstremalnych temperatur i ciśnień. Te gwiazdy, szczególnie gwiazdy o dużej masie stały się niestabilne w późniejszych latach, a następnie zapadły się i wybuchły rozrzucając swoje wzbogacone wnętrznośći po całej galaktyce. Wnętrzności złożone z tlenu, azotu, węgla i wszystkich podstawowych składników samego życia. Składniki te stały się częścią chmur gazu, które poprzez skraplnie, zapadnie się uformowały następne generacje systemów planetarnych, gwiazd z planetami krążącymi wokół nich, planety te teraz także posiadają składniki potrzebne do życia. Także kiedy patrzę w nocne niebo i wiem, że tak jesteśmy częścią tego wszechświata, że jesteśmy w tym wszechświecie, ale być może ważniejsze od obu tych faktów jest to, że wszechświat jest w nas. Kiedy zastanawiam się nad tym faktem, patrzę w górę, wiele osób odczuwa swoją małość, ponieważ ludzie są mali, a wszechświat jest duży, ale ja czuję się duży, bo moje atomy pochodzą z tych gwiazd, istnieje pewnien poziom łączności, spójności. To jest naprawdę to, co chcesz w życiu czuć,  chcesz mieć poczucie łącznośći, czyć się istotny, znaczący, chcesz poczuć się jak uczestnik tego co się dzieje, działań i wydarzeń wokół ciebie.

Fajna wypowiedź i filmik naprawdę dzisiaj mi przypasował, bo akurat czytałam publikacje na temat tego iż pasy planetoid w układach planetarnych mogą okazać się niezbedne dla rozwinięcia życia. Także filmik w 5! dzięki Wera! A o pasach planetoid w następnym poście.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Całkowite zaćmienie Słońca 13 listopada

Krótka tylko informacja na temat nadchodzącego zaćmienia Słońca.

Wieczorem we wtorek 13 listopada będzie można obserwować na Ziemi kolejne zaćmienie Słońca. Zaćmienie nie będzie widoczne z Polski ale można je będzie oglądać "na żywo" w internecie. Bezpośrednia transmisja zacznie się o godzinie 21:30. Więcej informacji na tej stronie:

http://www.pl.eu-hou.net/index.php/wiadomoci-mainmenu-49/308-calkowite-zacmienie-slonca-z-gloria

Zachęcam do oglądania i wieczoru z zaćmieniem Słońca.

sobota, 27 października 2012

Komercjalne Morasko?

Wracam na bloga po wakacjach! 

Bardzo szczęśliwie się złożyło że w krótce po naszej przeprowadzce do Poznania odnaleziono 300 kg meteoryt na terenie rezerwatu Morasko. Chciałoby się powiedzieć że prznieśliśmy Poznaniowi szczęście ;) I to o tym to właśnie miejscu i meteorycie troszkę dzisiaj. Po pierwsze gratulacje dla odkrywców, po drugie strasznie się cieszę że mamy takie Morasko w Poznaniu :) 

Meteoryt to odłamek, pozostałość meteoroidu który przeszedł przez ziemską atmosferę, częściowo się w niej spadając, ale docierając na Ziemię. Częściowo coś już na ten temat pisałam przy okazji roju Perseidów w poprzednim poście.

Pierwszy meteoryt w okolicach rezerwatu Morasko znaleziono w roku 1914, a najwiekszy do tej pory w październiku 2012, czyli temat bardzo na czasie. Tutaj są pierwsze przecieki prasowe na ten temat, a oficjalny komunikat ma być wydany pod koniec miesiąca, także czekam z niecierpliwością.

Na razie wiadomość o nowym meteorycie zainspirowała nas do wycieczki w okolice rezerwatu. Polecam taką wycieczkę każdemu kto znajdzie się w okolicach Poznania. A poniżej parę fotek dla tych co do Poznania mają za daleko.

Do rezerwatu można dotrzeć autobusem miejskim linii 88. Autobus zatrzymuje się w starej wsi Morasko. Z pętli autobusowej spacerkiem do rezerwatu to około 600m. Nie będę ściemniać i od razu dodam że my podjechaliśmy samochodem :)


Na terenie rezerwatu znajdują się zagłebienia wypełnione wodą - najprawdopodobniej kratery uderzeniowe po spadku meteorytu (wg. informacji ze ścieżki dydaktycznej).

























Po krótkim spacerku w rezerwacie polecam wizytę w instutucie geologii. Instytut należy do UAM i posiada małą wystawkę na temat meteorytu Morasko.

Model kraterów z wystawki w instytucie geologii.













Przecięty jeden z meteorytów znaleziony na terenie rezerwatu Morasko.












Jest wiele ciekawych stronek na sieci na temat meteorytu Morasko i rezerwatu, także nie będę się rozpisywać, szczególnie że strony te stworzone są przez osoby dużo bardziej kompetętne w dziedzinie meteorytów :) Także ograniczę się do podania paru linków:


Jedyne co moge dodać od siebie to tyle że chętnie widziałabym to miejsce skomercjalizowane w podobny sposób jak krater w Arizonie.  Amerykanie obok krateru postawili multimedialne muzeum na temat pochodzenia meteorytów, planetoid, meteorów, meteorytów itp. a obok krateru zrobili ścieżkę dydaktyczną. Do tego w muzeum znajduję się małe kino w którym ogląda się filmiki popularno-naukowe. Bardzo fajne miejsce. Myśle że odpowiednia ilość materiału do takiego muzem znalazłaby się i w Poznaniu. Kto jest za? ręka do góry! :))))

czwartek, 13 września 2012

wakacje


Na czas wakacji zawieszam bloga astronomicznego :) Polecam za to sledzic nas na wakacyjnym rajdzie samochodow komunistycznych z Katowic do Grecji na blogu Ani:

http://www.krokodylteam.blogspot.com/

Mam nadzieje ze autko sie jakos dokula tam i spowrotem. Czytajcie nasze przygody na bierzaco na blogu Krokodyl Team. A jesli idzie o astronomie to ciesze sie bardzo z wstapienia Polski do ESA a reszta po powrocie z wakacji, no jak nas serbskie komary nie wykoncza ;)

piątek, 10 sierpnia 2012

Już niedługo czas obserwować Perseidy!

Tym razem bedzie bardzo krótko: szykujcie sie na Perseidy (rój meteorów) już w ten weekend!!!!
Czyli poprostu fajny pomysł na spędzenie letniego wieczoru/nocy oglądając niebo z darmowym pokazem fajerwerków ;).

Składanka 253 meteorów obserwowanych w 2007 roku.
Czym są Perseidy?
Perseidy to najbardzej znany rój meteorów (obserwowany już 2000 lat temu!). Meteory to potocznie tzw. spadające gwiazdy. W czasie maksimum Perseidów występuje nawet od 60 do 100 jasnych meteorów na godzinę. Deszcz/rój Perseidów można obserwować co roku mniej więcej od 23 lipca do 22 sierpnia. Maksimum przypada na 11, 12 sierpnia, czyli noc sobotnia i niedzielna w tym roku. 

Konstelacja Perseusza
A dokładniej w Polsce maksimum przypada w nocy z 11 na 12 w godzinach 23:00-4:30. Akurat tak się składa że Księżyc nie będzie zbytnio przeszkadzał (24% tarczy). Także bardzo dobre warunki do obserwacji.

Skąd nazwa Perseidy?
Nazwa roju pochodzi od gwiazdozbioru Perseusza, z której to meteory z tego roju zdają się wybiegać. A tak naprawdę jest to poprostu punkt perspektywistyczny. Coś w rodzaju jeśli patrzymy na szyny kolejowe to one również zdają się wybiegać z jednego punktu. W przypadku meterów ten punkt nazywa się radiantem.






Skąd tak naprawdę biorą się Perseidy?
Każdego roku Ziemia na swojej orbicie wokół Słońca natrafia na cząski pyłu oraz gruzu (tzw. meteoroidy) pozostawionego przez kometę Swift-Tuttle. Cząstki te spalają się podróżując przez atmostferę (meteory, spadające gwiazdy). Są na tyle małe że większość z nich rozpada się lub spala całkowicie. Od czasu do czasu niewielkie pozostałości kawałki docierają na powieszchnię Ziemii (tzw. meteoryty).




Jak obserwować?
Skoro maksimum przypada na weekend to polecam wylęgnąc na dachy, wszelkie górki i poobserwować, nie ma wymówek! Zaopatrzyć się w kocyk i termos z kawą. Nie potrzeba żadnego specjalistycznego sprzętu. Najlepiej wybrać miejscówkę z dala od świateł miejskich, ale jeśli nie ma takiej możliwości to można wybrać się np. do pobliskiego parku, byleby drzewa nie zasłaniały zbytnio widoku. Najlepiej patrzeć trochę od radiantu. Osobiście liczę że uda mi się zobaczyć co jaśniejsze meteory z centrum Paryża. Zobaczymy, niestety nie mam możliwości wyjazdu za miasto....

Także polecam, polecam, gorąco polecam oglądać meteory w ten weekend! Darmowy show na niebie!

poniedziałek, 23 lipca 2012

Wygrzebywanie archiwalnych obserwacji

Muszę się przyznać że ostatnio naprawdę nie chciało mi się pisać :) Po pierwsze stress i organizacja obrony rozprawy doktorskiej, po drugie projekt w Paryżu, po trzecie wakacje, i po czwarte wszechobecny leń :) Ale już się poprawiam, tym razem napiszę troszkę o użytyczności starych obserwacji wykonanych na kliszach fotograficznych. Temat związany z warsztatami w Paryżu, które przy okazji jeszcze przed obroną zaliczyłam.

W zamieszchłych czasach, (których osobiście nie pamiętam) obserwacje astronomiczne czy to przeznaczone do astrometrii (wyznaczenia położenia obiektów astronomicznych na sferze niebieskiej) czy fotometrii (wyznaczania jasności tych obiektów) czy nawet spektroskopii (obserwacje widma) wykonywało się na kliszach fotograficznych. Osobiście nigdy nie wykonałam tego typu obserwacji, ponieważ kiedy spotkałam się z astronomią obserwacje były już wykonywane przy użyciu CCD (ang. charge coupled device) czyli czegoś w rodzaju znacznie ulepszonej matrycy w aparacie cyfrowym. Kamery CCD używane są do dziś i w zasadzie stanowią podstawowy sprzęt astronomiczny. Kamery CCD maja wiele zalet, jedna z najważniejszych moim zdaniem jest cyfrowość! :) Ale zostawmy CCD i wróćmy do kliszy.
 

Planeta karłowata Pluton została odkryta przy pomocy obserwacji na kliszach fotograficznych.

A to ja przy wjeździe do obserwatorium Lowell'a.
Pierwszy raz klisze fotograficzne zastosowano w astronomii w latach 1850-tych (ostatnie klisze astronomiczne były wyprodukowane gdzieś w końcówce lat 1990-tych). Dzięki użyciu klisz udało się na przykład odkryć karłowatą planetę Pluton w obserwatorium  Lowell'a (Arizona, USA), a także wiele planetoid. W latach 1950-tych oraz 80-tych wykonano wielkie przeglądy nieba (Palomar Oschin Sky Survey), wykonując obserwacje przglądowe dużych części sfery niebieskiej. Właściwie wszystkie obserwatoria na świecie wykonywały obserwacje na kliszach fotograficznych. Większość z tych obserwacji nadal istnieje, stare klisze przechowywane są byćmoże gdzieś na strychach lub piwnicach obserwatoriów. I tutaj dochodzimy właśnie do sedna sprawy.

Poznieważ okazuje się że do detekcji pewnych powolnych procesów i zjawisk astronomicznych, wymagane są obserwacje wykonane na przestrzeni wielu lat a nawet wieków, czas więc wygrzebać stare klisze i zobaczyć co jeszcze da się z nich wycisnąć.

Archiwalny sprzęt do pomiarów klisz fotograficznych (obserwatorium Sydney).
Często okazuje się że nowe, dużo bardziej precyzyjne i dokładniejsze obserwacje wykonane w ciagu krótszego okresu czasu wnoszą mniej do poznania danego zjawiska astronomicznego niż stare, mniej prezycyjne i mniej dokładne obserwacje wykonane na przykład 50-60 lat temu. Problem z starymi obserwacjami jest taki że im dalej cofamy się w czasie, tym większe są błedy pomiarowe, niezbędne jest więc ponowne wymierzenie pozycji obiektów na kliszach.


Dlatego też rozpoczyna się szukanie i skanowanie (dla uzyskania wersji cyfrowej i lepszej dokładności pomiarowej :) ) starych klisz fotograficznych, które zawierają ciakawe informacje. Zasadniczo każda klisza zawiera jakieś informacje, ale okazuje się że starych klisz fotograficznych jest tak wiele, że w pierwszej kolejności skanuje się te które byćmoże pomogą w rozwikłaniu jakiś konkretnych problemów.
Skaner starych kliszy fotograficznych wersja Belgijska.

Jeden z najciekawszych skanerów oraz biblioteka klisz znajduje się w królewskim obserwatorium w Belgii. Skaner nazywa się DAMIAN i znajduję się w pomieszczeniu w którym utrzymuje się stałą temperaturę. Ogólnie przedstawiony sprzęt, proces redukcji i pomiaru wyglądał na bardzo zaawansowany technologicznie. Dla porównania rosjanie przedstawili referat gdzie jako skanera użyto aparatu fotograficznego ;) Oczywiście uzyskując zdecydowanie mniejszą dokładność, ale i tak ulepszając pomiary w porównaniu z oryginalnymi. Ogólnie rzecz biorąc ciekawy temat i ciekawe co ludziska potrafią z tych kliszy wyciągnąć.






I na koniec bonus a nawet dwa:

Pierwszy to filmik ilustrujący odkrywanie planetoid od roku 1980 (czyli prawie końcówka klisz fotograficznych) do roku 2010. Video zostało wykonane przez Scott Manley'a z observatorium Armagh. W rogu pokazany jest czas. Nowo okryte planetoidy podświetlają się na biało po czym przechodzą w inne kolory w zależnośći od rodzaju orbity. Na czerwono pokazane są planetoidy przecinające orbitę Ziemii, na żółto zbliżające się do Ziemii, a na zielono wszystkie inne. W środku mamy oczywiście Słońce, zaznaczone są też orbity planet. Warto zauważyć że najwięcej planetoid odkrywanych jest z Ziemii w kierunku przeciwnym do Słońca (spójrz na pozycję Ziemii oraz zaznaczonych na biało nowo odkrywanych planetoid). 



 I bonus numer 2: Fotka z kapeluszem doktorskim i mieczem :)

















sobota, 30 czerwca 2012

Obrona rozprawy doktorskiej w Finlandii

No to do rzeczy :) w końcu ukończyłam i obroniłam moją rozprawę doktorską. Załęło mi to prawie 5 lat w ciągu których sporo podróżowałam. Podróżowanie zaczęło się właściwie już wcześniej, ale o tym może innym razem. W czasie trwania moich studiów doktorandzkich mieszkałam w 4 rożnych krajach (włączając Finlandię, Stany Zjednoczone, Hiszpanię oraz Francję), co razem z wcześniejszymi przygodami daje 6 krajów nie licząc Polski w ciągu 8 lat. Najwięcej czasu i z największym sentymentem będę napewno wspominać kraje skandynawskie (gdzie przebywałam najdłużej) oraz USA.

Dzięki wyjazdom na konferencje, warsztaty, oraz inne spotkania udało mi się też zwiedzić sporą część Europy i świata, włączając 5 różnych kontynentów. Ale dosyć z tymi przechwałkami czas opisać jak wyglądała sama obrona.

Żeby obronić doktorat w Finlandii należy:
1. opublikować minimum 3 artykuły (jako pierwszy autor) w międzynarodowych czasopismach, moja rozprawa zawierała 5 artykułów,
2. uzyskać 60 punktów ECTS na wybranych kursach dla doktorantów,
3. napisać i obronić rozprawę doktorską, sama rozprawa składa się z artykułów (patrz punkt 1) oraz wstępu do pracy. Praca musi być zaakceptowana przez dwóch recenzentów. Wszystkie prace dostępne są przez system e-thesis online, moją też można tam odnaleźć.

Sama obrona może trwać do 6-ciu godzin, moja trwała prawie 3 godziny, co i tak było morderczo długo :) przynajmniej dla mnie. A pokolei wygląda to mniejwięcej tak

Cisza przed burzą na wydziale fizyki.













Tytuł mojej pracy to "Asteroid astrometric and photometric studies using Markov chain Monte Carlo methods", czyli generalnie coś w rodzaju "Astrometryczne i fotometryczne badania planetoid przy użyciu metod Monte Carlo łańcuchów Markova".










Wszystko odbywa się bardzo formalnie, włączając określone zdania do wypowiedzenia przez określone osoby oraz wstawanie/siadanie w odpowiednich momentach. Po rozpoczęciu rozprawy przez kustosza nastepuje najpierw 20 minutowa prezentacja wykonanych badań.
 Po prezentacji tzw. oponent (po lewej) najpierw wygłasza krótkie oświadczenie wyjaśniające czego dotyczyła praca i co zostało zrobione. Następnie przechodzi do bardziej szczegółowych pytań. Moim oponentem był prof. Gonzalo Tancredi z Urugwaju, który specjalnie na tą okazję przyleciał do Helsinek. Oponentem może być tylko osoba nie związana (przez publikacje lub wspólne projekty) z kandydatem na doktora.






No i tak mnie grilował przez 2 godziny gdzie musiałam odpowiadać na różnego typu pytania od bardzo ogólnych dotyczących ogólnych wiadomości na temat planetologii do bardziej szczegółowych dotyczących moich własnych publikacji i uzasadniających co, jak i dlaczego właśnie tak zostało zrobione. W części ogólnej było bardzo dużo pytań z obiektów transneptunowych którymi właściwie się nie zajmowałam ale są one ulubionym tematem oponenta.

Ostatnie oświadczenie oponenta, gdzie rekomenduje zaakceptowanie pracy doktorskiej przez komisje egzaminacyjna.












No i co ja tu dalej miałam mówić? trzeba było spojrzeć na kartkę z instrukcją obsługi A no tak, zapytać czy ktoś z obecnych na sali ma jakieś dodatkowe pytania lub komentarze. Zazwyczaj nikt nie ma. Z reszta po 3 godzinach siedzenia na sali każdy tylko marzy o tym żeby to już się skończyło. Dodatkowo jeśli ktoś nie zgadza się z przedstawionymi badaniami nie pisana umowa mówi że tego typu osoba nie powinna się pojawić na uroczystościach i świętowaniu po obronie, więc raczej nikt sie specjalnie nie wyrywa z komentarzami :)

Jeśli nie było pytań (a nie było) to kustosz kończy rozprawę i wychodzimy na zewnatrz, ciekawe jest to że nie bije się braw w żadnym momencie. Zapomniałam jeszcze dodać że jest określony porządek wchodzenia i wychodzenia z sali. Na początku kandydat na doktora, później kustosz a na końcu oponent. Główna rolą kustosza jest poprowadzenie obrony i w razie potrzeby rozdzielenie oponenta i kandydata gdyby doszło do rękoczynów. To wywodzi się z czasów zamierzchłych, gdzie kustosz nawet posiadał miecz do rozdzielenia oponenta i kandydata na tytuł doktora.

Tutaj już zbieram gratulacje i kwiaty.
 Po obronie kawa i ciasto dla wszystkich którzy zjawili sie na obronie.

 Od lewej ja, pożniej oponent, szef jednostki geofizyki i astronomi oraz kustosz.













Wygłodniali studenci w kolejce po ciasto :)
Wieczorem odbywa się uroczystka kolacja tak zwana Karonkka (nazwa ma zwiazek z słowem ukoronowanie). Kolacja wydawana jest na cześć oponenta. I tutaj też jest bardzo oficjalnie włączając przemówienia i wznoszenie toastów. Ciekawostką jest to że dzień po obronie i karonce dowiedziałam się że w tej samej restauracji, w tym samym czasie przebywała podobno Pani Hillary Clinton.
 Z zadowolonymi rodzicami, którzy na tą okację zawitali do Helsinek, z czego bardzo się ucieszyłam!

 No i ostatnia fotka po Karonce, przed fontanną Havis Amanda w centrum Helsinek.

Po obronie i uzyskaniu tutułu doktora przysługuje mi kapelusz z emblematem Uniwersytetu Hesińskiego a także....
















miecz, który wygląda jak po lewej. Po oficjalnej ceromoni, która odbywa się raz na 4 lata jestem uprawniona do noszenia kapelusza oraz miecza :)
Następna ceremonia chyba za rok, więc będzie trzeba wrócić do Helsinek na tą okazje :)

Ogólnie rzec biorąc byłam bardzo zestresowana przed samą obrona i w trakcie mojej prezentacji, ale potem już mi ciśnienie lekko zeszło przy zadawaniu pytań :) To ciśnienie właściwie schodziło do kilku dni po obronie :) Muszę przyznać że parę ostatnich miesięcy, a właściwie cały ostatni rok był dla mnie naprawdę trudny pod wieloma względami, organizacyjnie (3 przeprowadzki, Helsinki, Wyspy Kanaryskie oraz Paryż), oraz naukowo (uczenie się nowych instrumentów dla obsługi nordyckiego teleskopu optycznego, nowy projekt w Paryżu oraz kończenie pracy w tym samym czasie). Z drugiej strony jestem wdzięczna za wszystkie okazje i możliwości, które mam nadzieję dobrze wykorzystałam.

Dziękuję wszystkim którzy trzymali za mnie kciuki!





niedziela, 3 czerwca 2012

Tranzyt Wenus już niedługo

Przejście Wenus w 2004.
Za kilka dni, tj. 6-tego czerwca 2012 nad ranem będzie miało miejsce bardzo rzadkie zjawisko astronomiczne - przejście Wenus na tle tarczy Słońca. Przejścia Wenus są niezwykle rzadkie i często występują w parach. Pojedyńcze zjawiska w parze są oddalone o ok. 8 lat od siebie, a pary o ponad wiek. Poprzednie miało miejsce w 2004. Kolejne bedzie miało miejsce dopiero w roku 2117 a później 2125, czyli wiekszość z nas najprawdopodobniej nie będzie miało okazji tego zobaczyć. Dla wszystkich Poznaniaków od razu polecam wskoczyć na wykład otwarty na ten temat na wydziale Fizyki UAM 5-tego czerwca - wiecej info tutaj. Dla nie-poznaniaków tej stronce można sprawdzić gdzie organizowane są pokazy, bądź wykłady na temat przejścia Wenus.

Poprzednie obserwowane przejścia Wenus miały miejsce w latach: 1639 - pierwsze (naukowo) obserwowane przejście Wenus; 1761 oraz 1769 - wielka ekspedycja obserwacyjna; 1874 oraz 1882 ; 2004.

Ciekawa jest historia ekspedycji z 18-tego wieku. Właśnie w 18-stym wieku astronomie zorganizowali wielka międzynarodową kampanię obserwacyjną. Była to byćmoże pierwsza tak szeroko zakrojona współpraca pomiędzy naukowcami z wielu krajów, narodowości, religii i dlatego tak interesująca. Do pokonania było wiele przeszkód włączając wojny i epidemie.
Głównym powodem do obserwacji prześcia Wenus w tym czasie było ulepszenie nawigacji oraz okreśnienie wielkości Układu Słonecznego. Dla okreśnienia wielkości Układu Słonecznego a dokładniej mówiąc odległości Ziemia-Słońce niezbędne były obserwacje z różnych miejsc na kuli Ziemskiej. Przy pomocy prostych zależności można było później wyznaczyć tą odległość. Także trzeba było się zorganizować, wybrać najlepsze miejsca do obserwacji i wysłać ekspertów.
W ekspedycjach tych wzieła udział Wielka Brytania, Francja, Szwecja, Rosja, USA, Dania. Astronomom udało się jakoś przekonać rządy swoich krajów do wyłożenia sporych sumek na wyprawy oraz sprzęt. W większości motywacją było oczywiście ulepszenie nawigacji, ale na przykład Katarzyna II Wielka chciała zbliżyć Rosję do Europy i udowodnić że rosjanie to nie tylko banda pijaków, plebeuszy i prostaków (no może trochę mnie tu poniosło ale coś w tym rodzaju) :) i nie odstają od świata nowoczesnego.
Mapa Thaiti wykonana przez kapitana James'a Cook'a.

Podróżowanie w tym czasie nie było łatwe i wszystkie z ekspedycji napotkały na mniejsze lub większe problemy. Niektórzy wręcz odmawiali uczestnistwa w wyprawach (można się domyślić co groziło za odmowę), które w tych czasach były na prawdę niebezpieczne (piractwo itp.). Niektórym się poszczęściło i wysłani zostali na Thaiti (słynna wyprawa kapitana Cook'a) a inni do Laponii, gdzie narzekali na mróz i na brzydkie kobiety ;)

Guillaume Le Gentil
Ciekawa jest historia francuskiego uczonego Guillaume Le Gentil, który to został wysłany do Indii ażeby wykonać obserwacje z francuskiej kolonii miasta Pondicherry. Kiedy udało mu się dopłynąć na miejsce okazało się że kolonia została opanowana przez anglików i Guillaume został odesłany na francuską wyspę Mauritius. Przejście Wenus miało miejsce w czasie kiedy Guillaume przebywał na oceanie i ze względu na to nie wykonał obserwacji.
Nie wszystko było jednak stracone, bo następne przejście miało nastąpić 8 lat później. Guillaume postanowił więc przeczekać 8 lat w okolicy na następne zjawisko. Plan był taki żeby przeczekać i wykonać obserwacje z Manilii. Niespodziewanie Pondicherry wróciła pod panowanie Francuskie i Guillaume dostał rozkaz wykonania obserwacji z tej miejscowości. Nieszczęśliwie dla niego w dniu przejścia Wenus w Pondicherry niebo było pochmurne i padało, nie dało się więc wykonać obserwacji. Guillaume miał więc niezwykłego pecha i przeoczył obydwa zjawiska. Na tym nie kończy się jego pasmo niepowodzeń. Po powrocie do domu okazało się że nie tylko stracił swoją pracę ale także uznano go za nieżyjącego. W późniejszej serri procesów sądowych musiał udowodnić swoją egzystencję. Czasy nie były łatwe ;)
Innym bardziej się poszczęściło. W 1761 wykonano łącznie 120 obserwacji, a osiem lat później łącznie 150. Odległość Ziemia-Słónca wyznaczona na podstawie tych obserwacji wynosiła 151-155 milionów kilometrów. Obecna wartość jednostki astronomicznej (średniej odległości Ziemia–Słońce) to około 149.60 milionów kilometrów. Wyprawy zaowocowały nie tylko znajomością jednostki astronomiczej ale również wieloma innymi znaleziskami w postaci nowych gatunków zwierząt, roślin, dokładniejszymi mapami itp.

Historie wszystkich tych wypraw oraz ludzi z nimi powiązanych są naprawde bardzo ciekawe. Nie sposób tu o wszystkich wspomnieć, więc polecam na przykład książkę pt. "W pogoni za Wenus" ("Chasing Venus") Andrea Wulf.

No i zachęcam bardzo do uczestnistwa w wykładzie otwartym (darmowym!) na wydziale Fizyki UAM 5 czerwca, gdzie na pewno wszystko będzie bardzo ciekawie przedstawione! 

Sama bym się zresztą wybrała gdyby moja lokalizacja była bardziej sprzyjająca :) Muszę szukać, może u żabojadów też coś zorganizują w jakimś sensownym języku :)

niedziela, 6 maja 2012

Paryski kontra Greewich południk zerowy

Obserwatorium astronomicze w Paryżu.
No to jestem w Paryżu. Stresu wielkiego związanego z przeprowadzką nie było, głównie dlatego że Obserwatorium Paryskie i część jego pracowników była mi dobrze znana przed przyjazdem. Pierwsze dni minęły więc zupełnie na luzie, także dzięki Reginie która pomogła mi z sprawami praktycznymi - wielkie dzięki! Korzystając z pierwszej okazji przeszłam się po zabytkowym obserwatorium, zasadniczo po to żeby sfotografować wieżę Eiffla z dachu głównego budynku. Spacerując w stronę tego budynku zwrócono mi uwagą na medalion Arago i przypomniała mi się dawno już zapomniana historia Paryskiego zerowego południka. Poszperałam, popytałam i doczytałam troszkę i wychodzi na to że jest to w sumie historia bardzo ciekawa.

Południk w Greewich (Londyn), każdy pewnie kojarzy. W 1884 południk Greenwich został wybrany (w drodze głosowania) przez międzynarodową społeczność południkiem zerowym, czyli południkiem odniesienia dla kreślenia map i nawigacji morskiej (z południkiem zerowym związane są też strefy czasowe). W głosowaniu tym wzięło udział 25 narodów. 22 głosowały na tak, Francja wstrzymała się od głosu, ze względu na ich własny południk zerowy, w Paryżu, który konkurował z tym w Greenwich. Południk Paryski został wyznaczony trochę wcześniej od tego w Greenwich. Greenwich został jednak przegłosowany głównie przez to że był częściej używany i akceptowany przez większą część społeczności (duże znaczenie miały tu kolonie brytyjskie i stany). Francuzi nie pogodzeni z wynikami głosowania przez wieki nadal używali południka w Paryżu jako południk odniesienia dla map (podobno niektórzy nadal go używają :) ).

Ogólny wniosek jest taki, że gdyby nie angielska kolonizacja, południk zerowy byłby w Paryżu :)

Paryskie Obserwatorium (XVIII wiek).
Historia powstania samego Paryskiego obserwatorium też wiąże się z południkiem. W 1666 Louis XIV zatwierdził budowę obserwatorium Paryskiego 20 stopni od południka Ferro (wcześniej używano południka Ferro jako południk odniesienia, południk Ferro znajduję się na wyspie El Hierro w archipelagu wysp kanaryskich! :) czyli wcale nie tak daleko od La Palmy). Później obliczono że Paryskie obserwatorium znajduje się tak naprawdę 20° 23' 9" na wschód od południka Ferro. Ponieważ jednak Paryż miał być punktem odniesienia, definicja południka Ferro pozostała: 20 stopni od Paryża. Trochę później Francois Arago wyznaczył południk Paryski z jeszcze większą precyzją. I właśnie na jego cześć wykonano 135 medalionów z bronzu z jego nazwiskiem i umieszczono na uzgodnionej lini południka przechodzącego przez Paryż. Jeden z tych medalionów znajduje się tuż przed obserwatorium. Pozostałe można odnaleźć spacerująć wzdłuż południka z jednego końca miasta na drugi. Jeden z medalionów również znajduje się przed muzeum Louvre. Także jakby ktoś w te okolice zglądał to szukać medalionu.

Jeden z medalionów Arago.
A skad wogóle wzięło się to całe zamieszanie z południkami? A to jak zwykle, czyli potrzeba matką wynalazku. Nawigacja na lądzie w tych czasach była raczej łatwa, jeśli natomiast chodzi o nawigację na morzu, to tu zaczynały się schody. Wyznaczanie szegokości geograficznej polegało na obserwacji wysokośći górowania Słońca. Wyznaczanie długości było natomiast bardziej skomplikowane i dokładne metody wyznaczania długości poprostu nie istniały. W konsekwencji prowadziło to często do błędnego wyznaczania pozycji na morzu, czyli pływania prawie na ślepo, a co za tym idzie często mijania się z celem podróży, wydłużania czasu trwania podróży (przy ograniczonych zapasach żywieniowych) a w najgorszych wypadkach do rozbicia statku o skały. Stworzenie obserwatorium w Paryżu było więc poprostu inwestycją w przyszłość i próbą ulepszenia nawigacji morskiej. Z resztą francuzi nie byli jedynymi w tym czasie którzy próbowali ulepszyć nawigację morską. Między innymi władcy Hiszpanii, Holandii oraz Anglii wyznaczyli wysokie nagrody za odkrycie praktycznej i dokładnej metody obliczania długości geograficznej na morzu. Do wyznaczania długości geograficznej na morzu potrzebny był czas lokalny oraz czas odniesienia (jakiegokolwiek miejsca ze znaną długością geograficzną). Normalne było więc że na każdym statku były dwa zegary, jeden wskazujący czas południka odniesienia a drugi czas lokalny statku. Zegar wskazujący czas lokalny musiałbyć codziennie przestawiany w momencie górowania Słońca (czyli w samo południe).  Różnica między czasem lokalnym a odniesienia daje nam rożnice w długości geograficznej. Jeden pełen obrót Ziemii (360 stopni) to około 24 godziny. Jedna godzina to 1/24 pełnego obrotu czyli jakieś 15 stopni.

Problem polegał na tym że wiele czynników (takich jak zmiana temperatury czy ciśnienia) wpływało znacząco na zegary produkowane w tamtych czasach, podując ich przyspieszenie lub zwolnienie. Zegar z czasem południka odniesienia często pokazywał więc zły czas, a co za tym idzie prowadził do błędów w obliczaniu długości. Problem tez został rozwiązany przez Johna Harrisona który wynalazł pierwszy dokładny zegar który mogł być używany na statkach i zgarnął przy tej okazji 20 tysięcy funtów (jakies 3 miliony funtów w przeliczeniu na dzisiaj według wikipedii). Trzeba dodać że John nie był astronomem, tylko zwykłym cieślą. Do tego na przykład Issac Newton był przekonany że wynalezienie takiego zegaru jest niemożliwe. No ale jednak się udało, zacytuję więc na koniec "jeśli coś jest niemożliwe, to trzeba znaleźć kogoś kto o tym nie wie -przyjdzie i to zrobi!"

A tutaj  jest mapa z lokalizacją wszystkich medalionów, także można wklepać w GPS i przejść się tym szlakiem.

środa, 2 maja 2012

"Iron sky" moim okiem

Tydzień w Helsinkach przed przeprowadzką do Paryża, no i jak tu nie zobaczyć nowego fińskiego produktu eksportowego. Czyli po telefonach Nokia i grze "angry birds", nadszedł czas na film science fiction. Produkcja zatutułowana jest "Iron sky" i opowiada historię nazistów którzy po zakończeniu wojny zaszyli się na Księżycu (a dokładniej po jego ciemnej stronie) przeczekując na dobry moment żeby ponownie zaatakować i zdobyć całą Ziemię. 70 lat w izolacji i braku dostępu do nowości nie sprzyja rozwojowi technologicznemu. Nazistowskie statki kosmiczne oraz baza na Księżycu wyglądają jak wyjęte z lat 40/50. Nie jest to steam punk, ale jakoś tak mi się kojarzy :) Zwiastun filmowy ponizej.



Generalnie ciekawy pomysł i świetna lekka komedia (przestaje wątpić w to że Finowie mają poczucie humoru). Poza około 1,5 godziny śmiechu są też malutkie naukowe wtopy typowe dla filmów s-f.

Po pierwsze nie realne sceny batalistyczne w przestrzeni kosmicznej. Dwie najbardziej popularne wtopy, czyli dźwięk w próżni (dźwięk nie ma jak się rozprzestrzeniać w próźni) oraz ekspozje z płomieniami w próżni (do tego typu eksplozji potrzebny jest tlen) możemy znaleźć także w filmie Iron Sky. Ale są też przykłady poprawne - scena w której astronauta James Washington otwiera właz wylotowy i prawie umieraja wraz z nazistowską nauczycielką Renate Richter jest bardzo dobrze zrobiona. Wyciszenie dźwięku, reakcja organizmu oraz "zasysanie" na zewnątrz zrobione tak jak powinno być.

Kolejna wtopa to grawitacja. Na statkach kosmicznych i to po obu stronach nazistowskiej i UN (np. podróż Klausa Adlera z Ziemii na Księżyc albo Vivian Wagner na pokładzie amerykańskiego statku) nie ma stanu nieważkości. Sceny na Księżycu też nie są pod tym względem zbyt przekonujące. Pojazdy oraz osoby poruszają się jakby grawitacja Księżyca była taka sama jak Ziemii. Dodatkowo wpływ mniejszej grawitacji na organizm człowieka nie został przedstawiony. Po 70 latach na Księżycu kości oraz mięśnie musiały to odczuć. Z jednej jednak strony ten aspekt mogłby zostać w jakiś sposób wytłumaczony przez opanowanie technologii niezbędnych do wytworzenia sztucznej grawitacji przez obie strony, podobnie z dostarczaniem lub produkowaniem powietrza na bazie Księżycowej.

Sam czas podróży Księżyc - Ziemia wydaje się dość realny. Misji Apollo 11 zajęło to prawie 3 dni i 4 godziny i 3 dni na powrót (rok 1969). Apollo 13 podróżował na orbitę wokól Księżyca i spowrotem na Ziemię prawie 6 dni (rok 1970). W 2006 misji New Horizon podróż na Księżyc zajęła trochę ponad 8,5 godziny. 

Po trzecie nie chce mi się wierzyć że ze zniszczonej bazy na Księżycu nie wyciekła atmosfera! :)

Ale ogólnie zachęcam do oglądania, szczególnie jeśli macie jakieś pojęcie na temat fińskiej mentalności i poczuciu humoru. Osobiście mój ulubiony kawałek tego filmu to moment w którym amerykańska pani prezydent pyta kto nie uzbroił swoich satelitów? :) Zgadnijcie kto!

czwartek, 26 kwietnia 2012

Wydobywanie surowców z planetoid - fikcja czy szansa?

Astronomia (a w tym planetologia) należy do tak zwanych nauk podstawowych. Nauki podstawowe nastawione są na zdobywanie fundamentalnej wiedzy a nie na rozwój technologiczny czy praktyczne zastosowania uzyskanej wiedzy. Jak się jednak okazuje na przykład badania planetoid mogą mieć bardzo realy wpływ na nasze życie. 

Po pierwsze badania dynamiki planetoid pokazały że niektóre z planetoid bliskich Ziemii mają nie zerowe prawdopodobieństwo zderzenia z Ziemią.  Nie da się ukryć iż tego typu zagrożenie może mieć dość bezpośredni wpływ na przyszłość nawet całej rasy ludzkiej. Spokojnie, od razu dodaje, że w chwili obecnej nic nam nie grozi!

Po drugie badania fizyczne planetoid wykazały iż niektóre z tych obiektów posiadają złoża i surowce ważne dla eksploracji przestrzeni kosmicznej ale także dla rozwoju naszego przemysłu i technologii. W szczególności niektóre planetoidy są bogate w cenne metale, takie jak złoto, platyna, iryd, osm, rod czy ruten. Wiele z nich to złoża dużo bogatsze od nalepszych rud na Ziemii (niektóre posiadają złoża metali nawet do 100 ppm, co stanowi 10-20 razy większą zawartość metali niż w najbogatszych rudach na Ziemii). Panie i panowie z NASA obliczyli że pas główny planetoid posiada złoża surowców warte okolo 100 bilionów dolarów na każdego człowieka na Ziemii (a jest nas około 6 bilionów). Na przykład planetoida Psyhe zawiera 10 do potęgi 20-stej kg niklu, co jak sugeruje NASA powinno wystarczyć całej ludzkości na kilka milionów lat! Także zasoby są i to dość spore. Zasoby te mogłyby zostać wykorzystane na przykład kiedy złoża na Ziemii zostaną juz wyekplatowane (co jak sugerują agencje rządowe w zasadzie mogłoby nastąpić nawet za jakieś 60 lat).

Innym ważnym surowcem dostępnym na planetoidach jest woda (w postaci lodu!). Woda jest podstawowym elementem niezbędnym dla życia. Ta zawarta w planetoidach mogłaby okazać się bardzo przydatna przy uzupełnianiu zapasów dla misji podobnych do na przykład międzynarodowej stacji kosmicznej albo przy kolonizacji Księżyca. Woda jest często również niezbędna w przemyśle. W Układzie Słonecznym woda jest jednym z głównych składników wielu komet. Wiele z planetoid tak zwanych trojańczyków Jowisza również jest podejrzewane o posiadanie wody. Także pytanie o to czy lód ten nadaje się do drinków typu gin & tonic może już nawet nie wydawać się tak absurdalne ;)

Do niedawna wydobywaniem surowców z planetoid zainteresowane były tylko agencje kosmiczne takie jak amerykańska NASA czy europejska ESA. Wczoraj jednakże firma nazwana Planetary Resources (w wolnym tłumaczeniu Zasoby Planetarne) ogłosiła rozpoczęcie działalności nastawionej na eksploracje planetoid pod względem ich zasobów naturanlych. Założycie to Larry Page, Eric Schmidt, James Cameron, and Ross Perot Jr., co oznacza ogromny kapitał.

Na chwile obecną plany te wydają się bardzo ambite, a niektórzy naukowcy sugerują nawet że nie realne. Rzeczywiście wygląda to trochę jak fikcja naukowa. Opłacalność takiego przedsięwzięcia jest pod znakiem zapytania. Budowa i wysłanie misji kosmicznych wiąże się z astronomicznymi kosztami, które na chwile obecną przekraczałyby wartość materiału który możemy przywieź na Ziemię. Trzebaby więc najpierw znacznie obniżyć koszty misji kosmicznych (takie tanie line, tyle że kosmiczne ;)). Oczywiście istnieje też opcja sprowadzania tych materiałów na niskie orbity (lub orbity wokól innych planet i księżycy) i wykorzystania ich już w przestrzenii kosmicznej.

Technicznie obie te opcje są bardzo skomplikowane. Po pierwsze planetoidy są dosyć małe (największa planetoida - Ceres ma około 1000 km średnicy), co oznacza niską grawitacje i bardzo utrudnia lądowanie. Z drugiej strony oznacza to że przemieszczanie wydobytych materiałów (w środowisku mikro grawitacji) powinno być ułatwione. W pierwszej kolejności celem na pewno będą tak zwane planetoidy bliskie Ziemii (ang. Near Earth Asteroids, w skrócie NEA), ze względu na bliskość. Szczególnie interesujące są obiekty z niską prędkością względną, co znacznie ułatwia lądowanie i transport.

Po drugie znane nam metody wydobywania surowców na Ziemii musiałyby zostać dostosowane do środowiska planetoid. Złoża na niektórych planetoidach mogą być schowane głęboko pod powieszchnią co może dodatkowo utrudniać ich wydobycie. Dyskusje na temat metod wydobycia z resztą toczą się nie od dziś. Górnictwo odkrywkowe, wydobycie wał, magnetyczne grabienie, ogrzewanie, co byłoby najlepsze? Wysyłać górników czy maszyny? ;) W każdym razie wygląda na to że górnictwo ma przyszłość :)
Po trzecie przetworzenie surowych materiałów w użyteczne (np. paliwo) w przestrzeni kosmicznej może również okazać się technicznie problematyczne (dostępność wszystkich niezbędnych surowców oraz energii). Jeśli jednak by się to udało, koszty misji kosmicznych byłyby drastycznie zmniejszone. Każdy kilogram wysłany na orbitę to ogromne koszty, gdyby tankowanie odbywało się na orbicie ilość kilogramów do wysłania i koszty by zmalały.

Po czwarte nie posiadamy regulacji prawnych dotyczących planetoid. Do kogo one należą? Kto może wydobywać surowce mineralne? Na jakiej zasadzie miałoby to działać? Kto pierwszy ten lepszy? Kto pierwszy wbije słupek z flagą? Czy jak za czasów kolonializmu? Czy może odkrywcy mają pierszeństwo? A może osoby które zidentyfikowały zawartość surowców?

Pytań jest wiele. Mnie osobiście podoba się to iż temat ten został otwarty, nawet jeśli brzmi jak totalne science fiction. 

 

Dodatkowo przy eksploracji planetoid na pewno dowiemy się wielu nowych rzeczy na temat ich powstania, powstania Układu Słonecznego, jego ewolucji, byćmoże odpowiemy sobie na pytanie transportu wody na Ziemię i wiele innych. Fazą pierwszą eksloracji bowiem muszą być badania właściwości fizycznych i poszukiwanie planetoid na których interesujące nas surowce są dostępne.

Byćmoże także próbki planetoid zostaną przywiezione na Ziemię i udostępnione do badań laboratoryjnych. W chwili obecnej nie posiadamy zbyt wiele próbek. Są oczywiście meteoryty, ale te mogły zostać zmodyfikowane podróżując z planetoidy macierzystej na Ziemię, no i oczywiście przechodząc przez atmosferę oraz spędzając czas na powieszni przed odnalezieniem. Drobne ziarna regolitu (zwietrzałej skały na powieszchnii małych ciał Układu Słonecznego) zostały przywiezione z planetoidy Itokawa przez japońskiego satelitę Hayabusa. Misja Marco-Polo (wspólny projekt Europejskiej Agencji Kosmicznej ESA oraz Japońskiej Agencji Kosmicznej JAXA) ma przywieź kilka gramów materiału z którejś z planetoid bliskich Ziemii. Na obie te misje wydano/wydane zostanie setki milionów euro. Firma Planetary Resources na pewno planuje dostawę większej ilości materiału niż kilka gram. Ażeby koszty się zwróciły koszt wysyłania misji musi być drastycznie zmniejszony.

Nie mogę się już doczekać na rozwój sytuacji :)

Spot reklamowy firmy Planetary Resources (w języku angielskim) poniżej.




piątek, 30 marca 2012

Historie prosto z astronomicznej linii frontu

No to jestem znowu na pierwszej linii astronomicznego frontu, czyli tu gdzie wszystko się zaczyna - znaczy się moja zmiana przy teleskopie, wykonuje obserwacje w trybie serwisowym dzisiaj. Kamera CCD schłodzona ciekłym azotem, filtry i gryzmy pozmieniane i wyrównane. Pierwsze ramki do reducji tzw. biasy zrobione. Czekam na zachód Słońca.

Jeden z gryzmów
 Tak przy okazji to gryzm (ang. grism) to połączenie siatki dyfrakcyjnej z pryzmatem. Polski odpowiednik tego słowa musieliśmy ostatnio wymyślić w trakcie tłumaczenia mojego wniosku grantowego na język polski :) Przy tłumaczeniu na Polski zawsze jest zabawa, bo albo nie ma polskiego odpowiednika albo nie wiem jak to przetłumaczyć żeby brzmiało sensownie. Na przykład wyszło mi "kandydat widmowy" z ang. "spectral candidate" albo ang. "...went though a number of collisions exposing their cores" przetłumaczyłam na "...doświadczyły kolizji obnażających ich jądra" Ah te dylematy językowe...



Sąsiedzi i NOT na samym szczycie.
Jeszcze parenaście minut i mogę zacząć otwierać wszystkie klapy. Pisząc to czuję się jak w rosyjskim metrze w Petersburgu lub na rosyjskiej stacji kosmicznej z filmu typu SF :). Dzisiaj siedzę tutaj zupełnie sama. Plus jest taki że mogę puścić swoją muzę naknajgłośniej jak tylko chce, sąsiedzi nie będą narzekać :) Najbliższy budynek oddalony jest o jakiś kilometr. Wszyscy obserwatorzy siedzą na fejsie i moge sobie pogadać z obsługą innych teleskopów (fizycznie najbliżej chyba siedzą włosi, później hiszpanie i angole, a po nich cała reszta). Od czasu do czasu wymieniami się informacjami o prognozie pogody, obecnych warunkach atmosferycznych, albo usterkach teleskopów. Oczywiście wszystkie problemy oraz usterki mechaniczne, elektroniczne itp. są później doskonałym argumentem w dyskusjach przy piwie pod tytułem który to teleskop jest najlepszy i która ekipa robi tu najlepszą robote (oczywiście bezdyskusyjnie wiadomo że NOT :) ). Mimo świadomości ze istnieje życie po za kopułą NOT, przy innych teleskopach nawet niedaleko, zawsze ma się  jednak wrażenie że jest się samemu na pustkowiu. Minus tego jest taki że schodząc nocą do budynku serwisowego wyobraźnia (przynajmniej moja wybujała) ostro pracuje. Teren obserwatorium jest dostępny dla każdego z samochodem i słyszało się historie o zagubionych niemieckich turystach lub hipisach dobijających się do budynku serwisowego lub teleskopu :)

Swoją drogą jakiś miesiąc czy dwa temu wracając z obserwacji podrzuciłam grupę hipisów do Santa Cruz. Było około 16 a może 17 wieczorem kiedy zaczęłam wracać do Santa Cruz, zostałam dłużej bo pomagałam koledze wymienić filtry przed jego zmianą. Patrze 3 chłopaków łapie stopa, wyglądają w miarę normalnie, robi się się późno, na piechotę na pewno nie dojszliby do żadnego pobliskiego miasteczka przed zmrokiem. Myśle sobie co mi tam, podwiozę ich. Zatrzymałam się, kiedy wsiedli po samochodzie rozniósł się niesamowity smród. Głupio mi było powiedzieć śmierdzicie - wysiadać! Do tego robiło się naprawdę późno jak na zejście do jakiejkolwiek wioski, więc pomyślałam dobra jakoś dam rade. Otworzyłam wszystkie okna i jedziemy. Okazało się że jeden z nich jest z Chile, a dwóch pozostałych z Holandii, pracują na jakieś eko farmie na La Palmie. Rozumiem że mydła nie chcą używać, ale może chociaż wodą?? No nie ważne. Dopytują się czym ja się zajmuję, no to mówię że pracuję na jednym z teleskopów, no i zaczęło się.... zaczęli wyciągać historie typu piramidy i kanały irygacyjne na Marsie, twarze na Księżycu i drzewach, rząd (tylko który? :) ) na pewno coś przed nami ukrywa, bo na google sky view jest ciemna plama i tam na pewno jest dodatkowa planeta, ale rząd nie chce nas o tym poinformować i tak dalej. Więc jak do tej pory dawałam radę z smrodem to w momencie kiedy zaczęli mi opowiadać takie totalne bzdety naprawde miałam ochotę zatrzymać się z piskiem opon i powiedzieć bardzo brzydko "wypi.." :P ale tego nie zrobiłam bo jestem dobrze wychowana. Dowiozłam ich do portu i tyle. Wniosek na przyszłość: Żadnych więcej brudnych hipisów w moim samochodzie!

Dobra czas otwierać. Cały zestaw ślepych ofsetów supernowych na dzisiaj mam do zrobienia. Później dopiszę jak poszło (i co się zepsuło na teleskopach ING albo WHT ;)).

Zachód Słońca - czas zabrać się za obserwacje!
Poszło całkiem nieźle. Jeden ToO (ang. target of opportunity) czyli jak by to znowu na polski przetłumaczyć? Obiekt szansy? obiekt okazjonalny? Poza zaplanowanymi obserwacjami może się zdażyć że osoba na zmianie przy teleskopie dostanie maila z żądaniem wykonania obserwacji ToO czyli obiektu lub obiektów szansy, to znaczy takich które np. można obserwować tylko w danym momencie, lub na przykład obiekty które przechodzą jakieś zmiany wymagające pilnych obserwacji. Do ToO zalicza się na przykład obiekty które były wcześniej zidentyfikowane (np. nowa karłowata, rentgenowskie układy podwójne) oraz takie które nie były wcześniej zidentyfikowane i wymagają natychmiastowej obserwacji (np. nowe, supernowe, błyski gamma). Na NOT to głównie supernowe. Taka sieć szybkiego reagowania, ToO mają zawsze wyższy priorytet od obserwacji zaplanowanych. Przerywa się cokolwiek robiło się wcześniej i kieruje się teleskop na ToO. Mi trafiła się wczoraj supernowa, czyli do zestawu z pozostałymi obserwacjami które miałam do wykonania wpasowała się idealnie. Wykonywałam spektroskopie oraz fotometrię. Trudność w wykonaniu spektroskopii polegała na tym że trzeba było umieścić i supernową i centrum galaktyki w tym samym czasie w szczelinie do spektografii. Do tego supernowe były tak słabe że nie było ich widać na ekspozycjach (dlatego trzeba było używać ślepych ofsetów). Troche zabawy z sprawdzaniem kątów rotacji oraz ofsetów i udało się! Cały zestaw wykonany i do tego dwie zapasowe galaktyki! :) Poniżej pare zrzutów z ekranu (bez usuwania szumów bo mi się nie chce redukować) z ostatniej nocy:









Dodam jeszcze że przy zjeździe do Santa Cruz była super widoczność, 3 najbliższe wyspy udało mi się zobaczyć. Wrzucam fotki poniżej ale zdjęcia z telefonu nie oddają prawdziwego uroku tego widoku. Może komuś uda się wypatrzeć Teneryfę.